poniedziałek, 11 kwietnia 2016

NOWE SPOJRZENIE NA BÓL

NOWE SPOJRZENIE NA BÓL

   Co prawda nie doczekaliśmy się jeszcze specjalizacji, którą cechowałoby zunifikowane spojrzenie na problem bólu, ale coraz częściej kwestionujemy istniejący porządek. W lutym 2011 roku American College of Physicians opublikowało artykuł opowiadający się za zaprzestaniem wykorzystywania rezonansu magnetycznego w diagnostyce bólu odcinka lędźwiowego kręgosłupa. Autorzy tekstu zwrócili uwagę, że w 85% przypadków badania nie wykazały zniekształceń kręgosłupa (tj. przepukliny czy stenozy) ani żadnych chorób. W tych wypadkach przyczynę bólu określono jako „nieswoistą”. Zauważono, że wspomniane wcześniej badania skutkują zbędną terapią i niepotrzebnymi zabiegami oraz zwiększeniem kosztów leczenia. Podkreślono także fakt, że posługując się przy identyfikacji zniekształceń złożonymi terminami medycznymi, niezrozumiałymi dla zwykłych ludzi, lekarz tylko dodatkowo stresuje pacjenta. Nie sposób pominąć ani zignorować znaczenia tego ostatniego odkrycia.

   Zaobserwowałem, że po zdiagnozowaniu jakiejś choroby pacjenci koncentrują się wyłącznie na użytej terminologii medycznej ze względu na jej złowieszcze brzmienie. Kiedy tak się dzieje, to znaczy kiedy zapominają o znaczeniu słów, zaczynają wierzyć, że coś poszło nie tak i łatwiej zgadzają się na niepotrzebne, skomplikowane zabiegi. Mechanizm ten świetnie ilustruje przykład stenozy kręgosłupa. Brzmi okropnie, ale „stenoza” oznacza po prostu zwężenie i nawet jeśli przybierze bardzo łagodną, bezobjawową postać, pacjent może dać się namówić na zabieg chirurgiczny albo zbędną terapię, ponieważ sama nazwa schorzenia wywołuje w nim lęk.

   American College of Physicians podparło wnioski zawarte w opublikowanym artykule licznymi badaniami. Faktem jest, że od kilkudziesięciu lat temat leczenia bólu przyciąga coraz więcej badaczy. Pierwsza analiza zależności między wynikami rezonansu magnetycznego a bólem została opublikowana w 1994 roku. Wykazano w niej, że ok. 70% osób, u których stwierdzono przepuklinę, nie uskarżało się na ból.

   Analogiczny problem poruszał artykuł The Pain May Be Real, but the Scan Is Deceiving („Ból może być prawdziwy, ale prześwietlenie wprowadza w błąd”) autorstwa Giny Kolaty, opublikowany w 2008 roku na łamach „New York Timesa”. Autorka zauważyła, że badanie przy użyciu rezonansu magnetycznego skutkuje zdiagnozowaniem zaburzeń systemowych w równej mierze u osób cierpiących na ból, jak i u tych, które tego problemu nie mają, co sugerowałoby, że to nie zniekształcenia są jego przyczyną. W artykule zacytowano dr. Davida Felsona, kierownika Katedry Medycyny i Epidemiologii w Boston University Medical School: „Za każdym razem, kiedy uzyskujemy dostęp do nowej technologii umożliwiającej lepsze zrozumienie struktur, do których wcześniej nie mieliśmy wglądu, powtarzamy: »Boże drogi, spójrzcie tylko na te wszystkie zaburzenia. Mogą być groźne...« Niekiedy są, kiedy indziej niekoniecznie, ale w efekcie przykładamy do nich większą uwagę, niż powinniśmy”.

   David Felson zgłębiał to zagadnienie w swoich badaniach. W artykule opublikowanym we wrześniu 2011 roku na łamach „The New England Journal of Medicine” czytamy, że jego zespół zaobserwował interesującą zależność: rozerwanie łąkotki było równie powszechne u osób cierpiących na artretyzm kolan i skarżących się na ból, co u tych, które pomimo choroby bólu nie doświadczyły. Uszkodzenie pojawiało się wraz z artretyzmem i stanowiło jeden z elementów zmian zwyrodnieniowych. Znaczy to tyle, że wyleczenie łąkotki nie wyeliminowałoby bólu.

   Dr James Andrews, znany ortopeda sportowy z Gulf Breeze na Florydzie, postanowił zweryfikować swoje podejrzenie, że badanie rezonansem magnetycznym – któremu poddawani są niemal wszyscy zawodowi (i nie tylko) sportowcy – może poskutkować wyciągnięciem błędnych wniosków. W tym celu prześwietlił barki 31 całkowicie zdrowych zawodowych graczy w baseball, a dokładniej miotaczy.

   Żaden z uczestników eksperymentu nie doznał kontuzji i nie odczuwał bólu. Mimo to u 90% badanych obrazowanie pokazało zaburzenia budowy chrząstki, a u 87% – ścięgien pierścienia rotatorów. „Jeśli szukasz powodu, żeby wykonać operację barku miotacza, po prostu zrób mu rezonans magnetyczny” – podsumował swoje ustalenia dr Andrews.

   Na problem zależności między badaniem rezonansem magnetycznym a zdefiniowaniem źródła bólu można też spojrzeć z innej perspektywy:
statystyk dotyczących zabiegów chirurgicznych wykonanych na zdiagnozowanych w ten sposób zaburzeniach strukturalnych.

   W 2002 roku na łamach „The New England Journal of Medicine” ukazał się artykuł podsumowujący badania dotyczące korelacji między chirurgicznym leczeniem artretyzmu kolana a uczuciem bólu w stawie. U wszystkich pacjentów biorących udział w badaniu to właśnie reumatoidalne zapalenie stawów uznano za źródło bólu. Chorych podzielono na trzy grupy: pierwszą poddano artroskopowemu oczyszczeniu kolana z chorej tkanki, drugą płukaniu stawów, a trzeciej zaserwowano placebo. Ani pacjenci, ani oceniający nie wiedzieli, do której grupy trafiły poszczególne osoby. Nie dopatrzono się żadnych różnic między efektami osiągniętymi dzięki faktycznym zabiegom a placebo. Wnioski były zwięzłe i jednoznaczne: „U pacjentów cierpiących na zapalenie kostno-stawowe kolana efekt zmniejszenia uczucia bólu oraz poprawa funkcjonowania stawu osiągnięte dzięki zastosowaniu artroskopii nie wykraczały poza skuteczność zabiegu placebo”. Ważne jest, aby czytelnik zrozumiał, czym jest „grupa placebo”. Jeśli stan pacjenta należącego do tej grupy ulega poprawie, to dzieje się tak wyłącznie dzięki jego przekonaniu, że lekarze zastosowali wobec niego jakąś terapię leczniczą. W naszym przypadku pacjenci z grupy placebo odczuwający osłabnięcie bólu poczuli ulgę wyłącznie dzięki wierze. Żeby poznać faktyczną efektywność zabiegu, musimy w grupie, którą poddano prawdziwej terapii, pominąć tylu pacjentów, ilu w grupie placebo odczuło ulgę – dlatego że również oni mogli poczuć ten efekt. Ponieważ nie dopatrzono się różnic między wynikami w poszczególnych grupach, sugerowałoby to, że zabieg nie odegrał większej roli w ukojeniu bólu. To ostateczny dowód na to, że to nie artretyzm powoduje ból kolan.

   Co prawda badania nad efektem placebo są interesujące, ale moim zdaniem najwyraźniejszym powodem tego, że przeprowadzanie operacji na podstawie diagnozy wskazującej na zmianę strukturalną powinniśmy traktować jako bezzasadne, jest fakt wyodrębnienia się tzw. „zespołu nieudanej operacji kręgosłupa”. Kilka lat temu odsetek nieudanych zabiegów chirurgicznych odcinka szyjnego i kręgosłupa wzrósł do tego stopnia, że środowisko medyczne ukuło specjalną nazwę dla przypadków, w których pacjent po zabiegu odczuwa większy ból niż przed nim.

   Fatalne efekty operacji pleców nie są żadną tajemnicą. W artykule opublikowanym na łamach periodyku medycznego „Spine” zwrócono uwagę, że zabieg spondylodezy nie powiódł się w 74% przypadków. W grupie, w której spondylodeza miała rozwiązać problem bólu odcinka lędźwiowego kręgosłupa, tylko 26% osób poddanych operacji wróciło do wykonywania swoich obowiązków (odsetek ten wyniósł 67% w grupie, w której pominięto rozwiązanie chirurgiczne). Dane są zatrważające. W 27% przypadków konieczne było przeprowadzenie kolejnego zabiegu w celu naprawienia popełnionych błędów. W grupie poddanej spondylodezie odcinka lędźwiowego u 36% pacjentów doszło do komplikacji. Wśród osób poddanych operacji odsetek pacjentów stale upośledzonych wyniósł 11% (2% w przypadku rozwiązań niechirurgicznych).

   Na szczęście wiele ośrodków medycznych zgadza się co do tego, że przepuklina widoczna na rezonansie magnetycznym niekoniecznie musi stanowić przyczynę bólu lędźwiowego odcinka kręgosłupa. W publikowanym przez Cleveland Clinic „Arthritis Advisor” z lipca 2011 roku czytamy, że: „Ból ma zwykle pochodzenie mięśniowe” oraz: „Chirurgia kręgosłupa zyskała złą sławę za sprawą operacji spondyledozy wykonywanych pomimo braku przesłanki niestabilności kręgosłupa. To, co pacjenci widzą na rezonansie magnetycznym – czyli zniekształcenie dysku – skłania ich do poddania się zabiegowi chirurgicznemu. To najgorsza z możliwych opcji, ponieważ nie wiedzą, czy to akurat dysk jest źródłem bólu. Degeneracja dysku jest naturalną konsekwencją procesu starzenia się; prędzej czy później dotyka wszystkich”.
Nie trzeba wertować dzienników medycznych w poszukiwaniu adekwatnych artykułów ani wsłuchiwać się w głos szanowanych instytucji, żeby znaleźć dowody potwierdzające błędność założeń leczenia problemu bólu w obecnym systemie. Wystarczy świadectwo najbliższej rodziny i przyjaciół, którzy poddali się terapii mającej zniwelować ich ból. Ta sfera medycyny całkowicie wymknęła się spod kontroli i konieczne było wprowadzenie uregulowań prawnych hamujących jej samowolę. Poza tym, jeśli się nad tym zastanowić, to idea walki z bólem wydaje się dziwaczna i przestarzała. Medycyna powinna skoncentrować swoje wysiłki na wyeliminowaniu bólu, a nie na jego łagodzeniu. Skoro ból informuje nas, że w ciele dzieje się coś złego, to powinniśmy dążyć do wyodrębnienia tkanki, która wysyła sygnał alarmowy, i do rozwiązania problemu – dopiero wtedy sygnał alarmowy ucichnie. Jedno jest pewne: obecnie przyjęty model postępowania nie sprawdza się.
KROK W TYŁ

   Choć przedstawiłem wiele argumentów przeciwko utrzymaniu obecnego modelu leczenia bólu, przekonałem się, że pacjenci nie odczytują ich we właściwym kontekście. Chory nie dowiaduje się, co powoduje jego ból i dlaczego współczesna medycyna mu nie pomoże. Dlatego posłużę się metaforą, z której często korzystam i która powinna wszystko wyjaśnić: „ciało jako samochód”.

   Wyobraźmy sobie samochód zaparkowany na ulicy. Z jakiegoś powodu postanowiłem zmasakrować drzwi wielkim młotem i spuścić powietrze z opon. Następnie wsiadłem do środka i uruchomiłem silnik, ale samochód nie rusza.

   Zdezorientowany dzwonię do kolegi. Ten uważnie ogląda samochód, po czym stwierdza: „Wiem, co jest nie tak. Masz wklęsłe drzwi – widać to jak na dłoni. Zrobię zdjęcie i udowodnię ci, że to prawda”.
Ale jego wyjaśnienie nie ma sensu. Samochód ze zniszczonymi drzwiami też powinien pojechać, bo uszkodzenie nie ma związku z układem jezdnym. Zwróćmy uwagę, że silnik chodzi, ale samochód nie rusza. To mogłoby sugerować, że problem stanowią koła i wystarczy je napompować. Fakt, karoserii trochę się oberwało, ale to nie uszkodzone drzwi były problemem. W tym przykładzie wgniecione drzwi to przepuklina, stenoza, artretyzm albo rozerwana łąkotka, wychwycone przez lekarza na prześwietleniu. To, że znaleźliśmy zniekształcenie strukturalne, nie oznacza, że to właśnie ono odpowiada za objawy. Zrozumienie symptomów ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia przyczyny.

   Doszukiwanie się problemu w drzwiach jest jak analizowanie zniekształceń strukturalnych. Stanowczo zbyt wielu pacjentów trafiło do mnie po chirurgicznej „blacharce drzwi”, kiedy przekonali się, że samochód nadal nie chce ruszyć z miejsca. To bez sensu. Co nam zatem pozostaje?