poniedziałek, 2 maja 2016

Mit nt. bólu pleców

Mit. Ból pleców pozbawi mnie możliwości wykonywania dotychczasowej pracy. Będę musiał zrezygnować z dalszej aktywności zawodowej albo zmienić pracę.
CAŁY PORADNIK TU: Bóle pleców ]>>>

Fakt. Jeżeli chodzi o przewlekłe dolegliwości bólowe pleców, jednym z głównych czynników ryzyka jest niski poziom satysfakcji zawodowej. Stres, niezadowolenie wynikające z konieczności współpracy z określonymi ludźmi bądź przełożonymi, a także poczucie utraty kontroli lub autonomii we własnym środowisku pracy – to wszystko czynniki niekorzystnie wpływające na poziom motywacji i przyczyniające się do wydłużania okresów nieobecności w pracy, a także utrwalania się objawów i utraty sprawności fizycznej.    

   W dzisiejszej kulturze panuje specyficzne postrzeganie kwestii ryzyka, w związku z czym pracodawcę często obarcza się odpowiedzialnością za to, że pracownik odczuwa bóle pleców – nawet jeśli ten potknął się o dywan albo spadł ze schodów. Powstaje błędne koło, ponieważ dolegliwości bólowe i utrata sprawności stają się przyczynkiem do ubiegania się o odszkodowanie. Problem dodatkowo ulega nasileniu, gdy zachodzi potrzeba przekonania przedstawicieli odpowiednich organów o prawdziwości bólu. W takich przypadkach pacjent musi gromadzić dokumentację i poddawać się licznym procedurom diagnostycznym i leczniczym – co dodatkowo wydłuża proces powrotu do zdrowia. Ponadto pracodawcy oraz służby publiczne mają obowiązek chronić własne interesy. Ponieważ muszą dbać o to, aby obecna kontuzja pracownika nie uległa zaostrzeniu, zabraniają mu ponownego podjęcia wszystkich wykonywanych dotychczas obowiązków do czasu powrotu do pełnej sprawności. Oczywiście wiąże się to z przyjęciem skrajnie mało prawdopodobnego założenia, że przed pojawieniem się bólu pracownik cechował się stuprocentową sprawnością fizyczną. 
    


   Należy zatem podkreślić, że ten proces nie zawsze stanowi najszybszą drogę powrotu do zdrowia i dobrej kondycji. Oczywiście zdarzają się autentyczne zaniedbania, kiedy pracodawca zmusza pracownika do wykonywania przesadnie ciężkiej pracy lub gdy środowisko pracy stwarza realne zagrożenie wypadkiem, niemniej jednak takie sytuacje zdarzają się względnie rzadko. Mechanizm powstania bólu pleców w pracy jest dokładnie taki sam, jak w przypadku dolegliwości występujących po raz pierwszy w domu czy na boisku sportowym. Ból pojawia się na skutek nietypowego skłonu lub skręcenia ciała bądź też potknięcia. CAŁY PORADNIK TU: Bóle pleców ]>>>

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Podatność na bóle pleców

Podatność na bóle pleców
Na podstawie: Bóle pleców>>>

Czynniki fizyczne i zdrowotne

   Kobiety są nieco bardziej podatne na bóle pleców niż mężczyźni, co może stanowić następstwo ciąży, porodów oraz opieki nad dziećmi (czyli dodatkowych obciążeń dla organizmu).

   Można by przypuszczać, że prawdopodobieństwo występowania dolegliwości bólowych będzie miało związek z postawą ciała oraz codziennym obciążeniem pleców. Tymczasem badania nie potwierdzają istnienia takiej zależności – chociaż w kolejnych rozdziałach powiemy sobie, że odpowiednia postawa ciała i obciążanie kręgosłupa w sposób prawidłowy pozwala przyspieszyć proces rekonwalescencji i zmniejsza nasilenie objawów. Można by też przypuszczać, że dobra kondycja i siła fizyczna zapewniają ochronę przed dolegliwościami ze strony pleców. Okazuje się jednak, że to przypuszczenie również nie znajduje rzetelnego potwierdzenia naukowego. Z badań wynika natomiast, że praca nad kondycją i siłą mięśni pomaga zapobiegać ponownemu występowaniu ataków oraz zmniejsza dotkliwość przewlekłego bólu pleców. Bardziej podatni na tego typu dolegliwości są ludzie wysocy, z uwagi na większe obciążenie dla dolnej części kręgosłupa; co natomiast może zaskakiwać, jeśli chodzi o pierwszy napad dolegliwości bólowych, nie obserwuje się zwiększonego ryzyka w przypadku osób otyłych.

  

   Pojawiają się natomiast kolejne dowody na to, że prawdopodobieństwo degeneracji dysków (krążków międzykręgowych) wzrasta u osób, u których dochodzi do odkładania się depozytów tłuszczowych, oraz u źle odżywiających się palaczy. To zjawisko może z kolei zwiększać prawdopodobieństwo występowania bólu pleców.

    

   Czynniki związane z wykonywaną pracą

   Badania epidemiologiczne dotyczące zapadalności i chorobowości w zakresie bólu pleców wśród pracowników fizycznych wskazują na istnienie zależności między natężeniem wysiłku fizycznego a prawdopodobieństwem wystąpienia bólu pleców. Pracownicy fizyczni wykonujący pracę bardzo obciążającą fizycznie częściej biorą zwolnienie lekarskie z powodu bólu pleców. Zjawisko to dotyczy w równej mierze pielęgniarek, jak i pracowników budowlanych. We współczesnym społeczeństwie wskaźnik chorobowości dla bólu pleców osiąga jednak tak wysoki poziom, dlatego że pracownicy wykonujący pracę w trybie siedzącym są narażeni na podobne ryzyko wystąpienia dolegliwości.
Pracownicy wykonujący pracę zaliczającą się do środkowej kategorii, czyli pracę „umiarkowaną” (na przykład pakowacze, pracownicy handlu detalicznego czy pracownicy rolni), dość często skarżą się na bóle pleców i często zwalniają się z tego powodu z pracy. Jak wynika z przeprowadzonych niedawno badań, przyczyn tej względnie wysokiej zapadalności na bóle pleców i częstej nieobecności w pracy należy upatrywać nie tyle w rzeczywistym obciążeniu dla kręgosłupa czy niekorzystnym oddziaływaniu czynników ergonomicznych, ile raczej wśród czynników o bardziej subtelnym charakterze, takich jak podejście pracodawców do kwestii zwolnień chorobowych pracowników czy przepisów prawa pracy.   

   Pytanie. Czy ból, który właśnie się pojawi, ma związek z moją pracą? 

   Odpowiedź. Niekoniecznie. Istnieje wiele czynników, które mogą przyczyniać się do występowania bólu pleców. Jak wynika z badań, rodzaj wykonywanej pracy odgrywa tu tylko niewielką rolę. Niemniej jednak osoby wykonujące ciężką pracę fizyczną częściej korzystają ze zwolnień lekarskich z powodu bólów pleców niż inne osoby aktywne zawodowo.

Pracownik korzysta z szerokiej ochrony, co skłania go do natychmiastowego zgłaszania tego typu przypadków. Często skutkuje to zaangażowaniem w sprawę osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i higienę pracy oraz związków zawodowych. W takich przypadkach nierzadko pojawia się też kwestia winy.
Na podstawie: Bóle pleców>>>

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

NOWY MODEL DIAGNOZOWANIA I LECZENIA NA BÓL

Chyba wszyscy zgodzimy się co do tego, że wgniecione drzwi nie uniemożliwiają jazdy samochodem. Niemożność ruszenia z miejsca jest objawem – i to właśnie objawom musimy się przyjrzeć, żeby poznać prawdziwą przyczynę problemu. Nie znam mechanika, który za taką  
przyczynę uznałby poobijane drzwi. Widząc, że samochód nie chce ruszyć z miejsca, każdy fachowiec od razu spojrzałby na opony. Kiedy przełożymy ten model logiczny na diagnozowanie, absurdem wydaje się, że medycyna przykłada wagę wyłącznie do odpowiednika drzwi w samochodzie.

   Właśnie to wyróżnia metodę Yassa na tle innych metod leczenia: analiza ogólnego stanu zdrowia, a nie tylko zaburzeń strukturalnych. Ale zanim przejdziemy do szczegółów, powróćmy raz jeszcze do znanej już metafory. Wyobraźmy sobie, że samochód – z wgniecionymi drzwiami – stoi na ulicy. Wsiadamy, przekręcamy kluczyk w stacyjce, ale silnik nie zapala. Także w tym przypadku nie powinniśmy podejrzewać drzwi, bo logika podpowiada, że rozładował się nam akumulator. Zauważamy tu wyraźną korelację między objawem (samochód nie zapala) a przyczyną (rozładowany akumulator). Drzwi nie mają tu nic do rzeczy!
Nie twierdzę, że obtłuczone drzwi nie narobią nam kłopotów. Ale jeśli się nad tym zastanowić, to te kłopoty ograniczą się do samych drzwi, np. niemożności ich otworzenia i dostania się do środka pojazdu.

   W tym ostatnim przykładzie objawy wskazują, że przyczyną problemu są wgniecione drzwi. Jednak w dwóch poprzednich moglibyśmy wydać na blacharkę tysiące złotych, a samochód i tak by nie ruszył, czy to z powodu braku powietrza w oponach, czy rozładowanego akumulatora.

   To samo tyczy się naszego ciała. Przepuklina, artretyzm, zerwana łąkotka – odpowiadające wgniecionym drzwiom – niekoniecznie wywołują ból, który odczuwamy. Wróćmy na chwilę do pierwszych cytowanych przeze mnie badań (opublikowanych w „The New England Journal of Medicine”), w których wykazano brak związku między diagnozą opartą na RM a bólem. Naukowcy biorący w nich udział wykonali obrazowanie również pacjentom, którzy nie skarżyli się na bóle. Okazało się, że u ok. 70% z nich stwierdzono przepuklinę albo uwypuklenie krążków kręgowych. To bez wątpienia zdumiewające odkrycie, któremu warto poświęcić uwagę. Skoro ok. 70% osób miało przepuklinę lub uwypuklenie dysku, to możemy założyć, że u ok. 70% pacjentów skarżących się na ból jego źródłem nie jest żaden z wymienionych tu problemów zdrowotnych. Oddajmy głos autorom badań, którzy w podsumowaniu napisali: „U wielu pacjentów nieskarżących się na ból obrazowanie odcinka lędźwiowego kręgosłupa metodą rezonansu magnetycznego wykazało wypukłości, ale nie przepuklinę. Biorąc pod uwagę powszechność tej diagnozy – oraz bólu odcinka lędźwiowego – fakt występowania owych wypukłości może nie mieć związku z bólem”.

   Jak już wspominałem, ok. 90% pacjentów, których leczyłem, trafiło do mnie z powodu błędnej diagnozy, co z kolei było efektem stosowania obecnie przyjętego modelu leczenia. Dziewięćdziesiąt procent! Czyste szaleństwo. Znalazły się wśród nich osoby, które trafiły do szpitala z powodu silnego bólu w pośladkach. Po wykonaniu RM stwierdzono u nich stenozę. Kiedy po wypisaniu ze szpitala odwiedzali mój gabinet, stosując metodę Yassa dochodziłem do wniosku, że źródła bólu należy szukać w skurczach mięśni. Wystarczyło zaledwie kilka zabiegów, żeby pacjent uwolnił się od bólu i odzyskał zdolność swobodnego poruszania się.

   Analizując objawy i wyniki prostych badań – więcej na ich temat w kolejnym rozdziale – składam w całość elementy układanki, uzyskując pełny obraz problemu. Nie można wykluczyć, że to właśnie zaburzenia strukturalne są źródłem bólu, ale wpierw powinniśmy ustalić kilka faktów. W większości przypadków, z którymi miałem styczność, okazało się, że winne było zaburzenie równowagi mięśniowej albo osłabienie, a nie deformacja.
Kiedy trafia do mnie nowy pacjent, ignoruję wcześniej wykonane badania i pytam o zdolności ruchowe, miejsce odczuwania bólu, o to, co ten ból pogarsza albo łagodzi i czy w życiu pacjenta zdarzyło się coś, co mogło wywołać dane objawy.

   Następnie do puli zebranych informacji dodaję wyniki prostych badań dotyczących zakresu ruchu pacjenta, elastyczności i funkcji jego ciała, a także postawy, żeby ostatecznie ustalić przyczynę bólu. Jeśli diagnoza wskazuje na problem strukturalny, zachęcam pacjenta do poddania się badaniu rezonansem magnetycznym lub wykonaniu zdjęcia rentgenowskiego, które potwierdziłyby moje przypuszczenia. Gdybym jednak doszedł do wniosku, że problemem jest zaburzenie równowagi albo osłabienie mięśni, to żadne dodatkowe testy nie przyczynią się do poprawienia tej sytuacji. Tylko właściwa interpretacja objawów wskaże nam ich przyczynę.

jeśli problem tkwi w mięśniach, można dużo zrobić, nie uciekając się przy tym do zabiegów chirurgicznych ani przyjmowania leków. W drugiej części książki wytłumaczę, co dokładnie mam na myśli.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

NOWE SPOJRZENIE NA BÓL

NOWE SPOJRZENIE NA BÓL

   Co prawda nie doczekaliśmy się jeszcze specjalizacji, którą cechowałoby zunifikowane spojrzenie na problem bólu, ale coraz częściej kwestionujemy istniejący porządek. W lutym 2011 roku American College of Physicians opublikowało artykuł opowiadający się za zaprzestaniem wykorzystywania rezonansu magnetycznego w diagnostyce bólu odcinka lędźwiowego kręgosłupa. Autorzy tekstu zwrócili uwagę, że w 85% przypadków badania nie wykazały zniekształceń kręgosłupa (tj. przepukliny czy stenozy) ani żadnych chorób. W tych wypadkach przyczynę bólu określono jako „nieswoistą”. Zauważono, że wspomniane wcześniej badania skutkują zbędną terapią i niepotrzebnymi zabiegami oraz zwiększeniem kosztów leczenia. Podkreślono także fakt, że posługując się przy identyfikacji zniekształceń złożonymi terminami medycznymi, niezrozumiałymi dla zwykłych ludzi, lekarz tylko dodatkowo stresuje pacjenta. Nie sposób pominąć ani zignorować znaczenia tego ostatniego odkrycia.

   Zaobserwowałem, że po zdiagnozowaniu jakiejś choroby pacjenci koncentrują się wyłącznie na użytej terminologii medycznej ze względu na jej złowieszcze brzmienie. Kiedy tak się dzieje, to znaczy kiedy zapominają o znaczeniu słów, zaczynają wierzyć, że coś poszło nie tak i łatwiej zgadzają się na niepotrzebne, skomplikowane zabiegi. Mechanizm ten świetnie ilustruje przykład stenozy kręgosłupa. Brzmi okropnie, ale „stenoza” oznacza po prostu zwężenie i nawet jeśli przybierze bardzo łagodną, bezobjawową postać, pacjent może dać się namówić na zabieg chirurgiczny albo zbędną terapię, ponieważ sama nazwa schorzenia wywołuje w nim lęk.

   American College of Physicians podparło wnioski zawarte w opublikowanym artykule licznymi badaniami. Faktem jest, że od kilkudziesięciu lat temat leczenia bólu przyciąga coraz więcej badaczy. Pierwsza analiza zależności między wynikami rezonansu magnetycznego a bólem została opublikowana w 1994 roku. Wykazano w niej, że ok. 70% osób, u których stwierdzono przepuklinę, nie uskarżało się na ból.

   Analogiczny problem poruszał artykuł The Pain May Be Real, but the Scan Is Deceiving („Ból może być prawdziwy, ale prześwietlenie wprowadza w błąd”) autorstwa Giny Kolaty, opublikowany w 2008 roku na łamach „New York Timesa”. Autorka zauważyła, że badanie przy użyciu rezonansu magnetycznego skutkuje zdiagnozowaniem zaburzeń systemowych w równej mierze u osób cierpiących na ból, jak i u tych, które tego problemu nie mają, co sugerowałoby, że to nie zniekształcenia są jego przyczyną. W artykule zacytowano dr. Davida Felsona, kierownika Katedry Medycyny i Epidemiologii w Boston University Medical School: „Za każdym razem, kiedy uzyskujemy dostęp do nowej technologii umożliwiającej lepsze zrozumienie struktur, do których wcześniej nie mieliśmy wglądu, powtarzamy: »Boże drogi, spójrzcie tylko na te wszystkie zaburzenia. Mogą być groźne...« Niekiedy są, kiedy indziej niekoniecznie, ale w efekcie przykładamy do nich większą uwagę, niż powinniśmy”.

   David Felson zgłębiał to zagadnienie w swoich badaniach. W artykule opublikowanym we wrześniu 2011 roku na łamach „The New England Journal of Medicine” czytamy, że jego zespół zaobserwował interesującą zależność: rozerwanie łąkotki było równie powszechne u osób cierpiących na artretyzm kolan i skarżących się na ból, co u tych, które pomimo choroby bólu nie doświadczyły. Uszkodzenie pojawiało się wraz z artretyzmem i stanowiło jeden z elementów zmian zwyrodnieniowych. Znaczy to tyle, że wyleczenie łąkotki nie wyeliminowałoby bólu.

   Dr James Andrews, znany ortopeda sportowy z Gulf Breeze na Florydzie, postanowił zweryfikować swoje podejrzenie, że badanie rezonansem magnetycznym – któremu poddawani są niemal wszyscy zawodowi (i nie tylko) sportowcy – może poskutkować wyciągnięciem błędnych wniosków. W tym celu prześwietlił barki 31 całkowicie zdrowych zawodowych graczy w baseball, a dokładniej miotaczy.

   Żaden z uczestników eksperymentu nie doznał kontuzji i nie odczuwał bólu. Mimo to u 90% badanych obrazowanie pokazało zaburzenia budowy chrząstki, a u 87% – ścięgien pierścienia rotatorów. „Jeśli szukasz powodu, żeby wykonać operację barku miotacza, po prostu zrób mu rezonans magnetyczny” – podsumował swoje ustalenia dr Andrews.

   Na problem zależności między badaniem rezonansem magnetycznym a zdefiniowaniem źródła bólu można też spojrzeć z innej perspektywy:
statystyk dotyczących zabiegów chirurgicznych wykonanych na zdiagnozowanych w ten sposób zaburzeniach strukturalnych.

   W 2002 roku na łamach „The New England Journal of Medicine” ukazał się artykuł podsumowujący badania dotyczące korelacji między chirurgicznym leczeniem artretyzmu kolana a uczuciem bólu w stawie. U wszystkich pacjentów biorących udział w badaniu to właśnie reumatoidalne zapalenie stawów uznano za źródło bólu. Chorych podzielono na trzy grupy: pierwszą poddano artroskopowemu oczyszczeniu kolana z chorej tkanki, drugą płukaniu stawów, a trzeciej zaserwowano placebo. Ani pacjenci, ani oceniający nie wiedzieli, do której grupy trafiły poszczególne osoby. Nie dopatrzono się żadnych różnic między efektami osiągniętymi dzięki faktycznym zabiegom a placebo. Wnioski były zwięzłe i jednoznaczne: „U pacjentów cierpiących na zapalenie kostno-stawowe kolana efekt zmniejszenia uczucia bólu oraz poprawa funkcjonowania stawu osiągnięte dzięki zastosowaniu artroskopii nie wykraczały poza skuteczność zabiegu placebo”. Ważne jest, aby czytelnik zrozumiał, czym jest „grupa placebo”. Jeśli stan pacjenta należącego do tej grupy ulega poprawie, to dzieje się tak wyłącznie dzięki jego przekonaniu, że lekarze zastosowali wobec niego jakąś terapię leczniczą. W naszym przypadku pacjenci z grupy placebo odczuwający osłabnięcie bólu poczuli ulgę wyłącznie dzięki wierze. Żeby poznać faktyczną efektywność zabiegu, musimy w grupie, którą poddano prawdziwej terapii, pominąć tylu pacjentów, ilu w grupie placebo odczuło ulgę – dlatego że również oni mogli poczuć ten efekt. Ponieważ nie dopatrzono się różnic między wynikami w poszczególnych grupach, sugerowałoby to, że zabieg nie odegrał większej roli w ukojeniu bólu. To ostateczny dowód na to, że to nie artretyzm powoduje ból kolan.

   Co prawda badania nad efektem placebo są interesujące, ale moim zdaniem najwyraźniejszym powodem tego, że przeprowadzanie operacji na podstawie diagnozy wskazującej na zmianę strukturalną powinniśmy traktować jako bezzasadne, jest fakt wyodrębnienia się tzw. „zespołu nieudanej operacji kręgosłupa”. Kilka lat temu odsetek nieudanych zabiegów chirurgicznych odcinka szyjnego i kręgosłupa wzrósł do tego stopnia, że środowisko medyczne ukuło specjalną nazwę dla przypadków, w których pacjent po zabiegu odczuwa większy ból niż przed nim.

   Fatalne efekty operacji pleców nie są żadną tajemnicą. W artykule opublikowanym na łamach periodyku medycznego „Spine” zwrócono uwagę, że zabieg spondylodezy nie powiódł się w 74% przypadków. W grupie, w której spondylodeza miała rozwiązać problem bólu odcinka lędźwiowego kręgosłupa, tylko 26% osób poddanych operacji wróciło do wykonywania swoich obowiązków (odsetek ten wyniósł 67% w grupie, w której pominięto rozwiązanie chirurgiczne). Dane są zatrważające. W 27% przypadków konieczne było przeprowadzenie kolejnego zabiegu w celu naprawienia popełnionych błędów. W grupie poddanej spondylodezie odcinka lędźwiowego u 36% pacjentów doszło do komplikacji. Wśród osób poddanych operacji odsetek pacjentów stale upośledzonych wyniósł 11% (2% w przypadku rozwiązań niechirurgicznych).

   Na szczęście wiele ośrodków medycznych zgadza się co do tego, że przepuklina widoczna na rezonansie magnetycznym niekoniecznie musi stanowić przyczynę bólu lędźwiowego odcinka kręgosłupa. W publikowanym przez Cleveland Clinic „Arthritis Advisor” z lipca 2011 roku czytamy, że: „Ból ma zwykle pochodzenie mięśniowe” oraz: „Chirurgia kręgosłupa zyskała złą sławę za sprawą operacji spondyledozy wykonywanych pomimo braku przesłanki niestabilności kręgosłupa. To, co pacjenci widzą na rezonansie magnetycznym – czyli zniekształcenie dysku – skłania ich do poddania się zabiegowi chirurgicznemu. To najgorsza z możliwych opcji, ponieważ nie wiedzą, czy to akurat dysk jest źródłem bólu. Degeneracja dysku jest naturalną konsekwencją procesu starzenia się; prędzej czy później dotyka wszystkich”.
Nie trzeba wertować dzienników medycznych w poszukiwaniu adekwatnych artykułów ani wsłuchiwać się w głos szanowanych instytucji, żeby znaleźć dowody potwierdzające błędność założeń leczenia problemu bólu w obecnym systemie. Wystarczy świadectwo najbliższej rodziny i przyjaciół, którzy poddali się terapii mającej zniwelować ich ból. Ta sfera medycyny całkowicie wymknęła się spod kontroli i konieczne było wprowadzenie uregulowań prawnych hamujących jej samowolę. Poza tym, jeśli się nad tym zastanowić, to idea walki z bólem wydaje się dziwaczna i przestarzała. Medycyna powinna skoncentrować swoje wysiłki na wyeliminowaniu bólu, a nie na jego łagodzeniu. Skoro ból informuje nas, że w ciele dzieje się coś złego, to powinniśmy dążyć do wyodrębnienia tkanki, która wysyła sygnał alarmowy, i do rozwiązania problemu – dopiero wtedy sygnał alarmowy ucichnie. Jedno jest pewne: obecnie przyjęty model postępowania nie sprawdza się.
KROK W TYŁ

   Choć przedstawiłem wiele argumentów przeciwko utrzymaniu obecnego modelu leczenia bólu, przekonałem się, że pacjenci nie odczytują ich we właściwym kontekście. Chory nie dowiaduje się, co powoduje jego ból i dlaczego współczesna medycyna mu nie pomoże. Dlatego posłużę się metaforą, z której często korzystam i która powinna wszystko wyjaśnić: „ciało jako samochód”.

   Wyobraźmy sobie samochód zaparkowany na ulicy. Z jakiegoś powodu postanowiłem zmasakrować drzwi wielkim młotem i spuścić powietrze z opon. Następnie wsiadłem do środka i uruchomiłem silnik, ale samochód nie rusza.

   Zdezorientowany dzwonię do kolegi. Ten uważnie ogląda samochód, po czym stwierdza: „Wiem, co jest nie tak. Masz wklęsłe drzwi – widać to jak na dłoni. Zrobię zdjęcie i udowodnię ci, że to prawda”.
Ale jego wyjaśnienie nie ma sensu. Samochód ze zniszczonymi drzwiami też powinien pojechać, bo uszkodzenie nie ma związku z układem jezdnym. Zwróćmy uwagę, że silnik chodzi, ale samochód nie rusza. To mogłoby sugerować, że problem stanowią koła i wystarczy je napompować. Fakt, karoserii trochę się oberwało, ale to nie uszkodzone drzwi były problemem. W tym przykładzie wgniecione drzwi to przepuklina, stenoza, artretyzm albo rozerwana łąkotka, wychwycone przez lekarza na prześwietleniu. To, że znaleźliśmy zniekształcenie strukturalne, nie oznacza, że to właśnie ono odpowiada za objawy. Zrozumienie symptomów ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia przyczyny.

   Doszukiwanie się problemu w drzwiach jest jak analizowanie zniekształceń strukturalnych. Stanowczo zbyt wielu pacjentów trafiło do mnie po chirurgicznej „blacharce drzwi”, kiedy przekonali się, że samochód nadal nie chce ruszyć z miejsca. To bez sensu. Co nam zatem pozostaje?


poniedziałek, 4 kwietnia 2016

CZYM JEST BÓL?

CZYM JEST BÓL?
Zanim wytłumaczę, jak problem bólu jest postrzegany przez współczesną medycynę, wpierw powinniśmy zrozumieć, czym ból w zasadzie jest. Mówiąc najprościej: ból to sygnał, który wysyła nasze ciało, żeby poinformować o jakiejś niedogodności i tym samym umożliwić jej rozwiązanie. Agencja Badań nad Opieką Społeczną (Agency for Healthcare Research and Quality) podlegająca amerykańskiemu Ministerstwu Zdrowia i Pomocy Społecznej (Department of Health and Human Services) definiuje ból jako „nieprzyjemne uczucie informujące, że coś złego dzieje się z ciałem. Uczucie bólu jest metodą ostrzegania mózgu o zagrożeniu”. Innymi słowy, mówiąc o bólu, mamy na myśli komunikat wskazujący na jakiś problem.

   A teraz nieco bardziej szczegółowo: narażona na niebezpieczeństwo tkanka wysyła sygnał odbierany przez nocyceptory (receptory bólowe), które przekazują go do mózgu, ten zaś przekłada otrzymaną informację na uczucie bólu.

   Wiele osób wychodzi z błędnego założenia, że źródłem bólu są nerwy i to na nich trzeba się skupić, rozwiązując problem. Tak wydaje się większości moich pacjentów – ale ich rozumowanie jest błędne. Najwięcej receptorów bólu znajdziemy w tkance łącznej, która występuje w każdej tkance i w każdym narządzie, zwykle łącząc się z jego tkanką i odbierając informacje o jego kondycji. Kiedy pojawia się problem, tkanka łączna wysyła do mózgu informację o bólu. Mówiąc wprost: tak, źródłem bólu mogą być też nerwy, ale sygnały ostrzegawcze może wysyłać większość tkanek ludzkiego ciała. W przypadku kamieni nerkowych, ataku serca, problemów żołądkowych czy skaleczenia problem komunikują nerka, serce, żołądek i skóra, wykorzystując do tego receptory bólu w tkance łącznej otaczającej komórki, z których są zbudowane pozostałe tkanki. Również mięśnie mogą sygnalizować ból. Kiedy dochodzi do zawału, źródłem bólu nie są nerwy – im nic nie dolega – a sam narząd. Nerwy pełnią tu tylko funkcję pośrednika między organem wewnętrznym a mózgiem. Problemy z sercem często objawiają się bólem lewego ramienia – który nie ma nic wspólnego z nerwami.
Dr Ginevra L. Liptan napisała fantastyczny artykuł, w którym skupia się na roli receptorów bólu w tkance łącznej (dokładniej zaś na powięzi i bólu wywołanym przez fibromialgię). Pisze: „Do sensytyzacji ośrodkowej (uwrażliwienia) dochodzi w sytuacji długotrwałego komunikowania bólu przez receptory, co prowadzi do podwyższonej wrażliwości neuronów rogów tylnych rdzenia kręgowego. W stanie pobudzenia neurony rdzenia kręgowego cechuje podwyższone wyczulenie na szkodliwe rodzaje stymulacji, a nawet takie, które wcześniej traktowano jako niegroźne... Po prawdzie obwodowe drogi przewodzenia w mięśniach, z których większość skupia się w powięzi, w znacznym stopniu potęgują sensytyzację ośrodkową”. Tłumacząc to z języka naukowego na bardziej zrozumiały, można powiedzieć, że autorka dowodzi, iż ból powiązany z fibromialgią niekoniecznie wyniz zaburzeń układu nerwowego, a raczej z silnej sensytyzacji receptorów bólu otaczających mięsień, w sytuacji kiedy, upraszczając, każdy rodzaj stymulacji pobudza receptor.

   Niestety we współczesnych terapiach walki z bólem nie bierze się pod uwagę faktu, że może go komunikować każda tkanka organizmu. Kiedy przyczyna bólu wydaje się oczywista – jak to bywa w przypadku złamań czy ataku serca – diagnoza jest tylko formalnością. Jeśli jednak bólu nie da się powiązać z konkretnym zdarzeniem czy uszkodzeniem tkanki w wyniku wypadku, badania mające określić przyczynę bólu skupiają się zwykle na odchyleniach strukturalnych, które mogły oddziaływać na nerwy. Zazwyczaj używa się do tego celu obrazowania metodą rezonansu magnetycznego i prześwietleń, za których pośrednictwem lekarz szuka napięć w mięśniach będących efektem przepukliny albo stenozy w karku/plecach. Chroniczny ból w różnych częściach ciała (zwłaszcza gdy dotyczy kończyn) klasyfikuje się jako „neuropatię” – strukturalne uszkodzenie nerwów – której źródła należy szukać w kręgosłupie. To samo tyczy się innych objawów: mrowienia, pieczenia i odrętwienia.

   W rzeczywistości ból pozasystemowy, czyli taki, którego nie wywołała choroba (nowotwór, kamienie nerkowe, zespół jelita drażliwego itp.), może mieć swoje źródło w różnych miejscach: mięśniach lub układzie nerwowym, albo mieć charakter strukturalny. We współczesnej służbie zdrowia nie wyodrębniła się jednak specjalizacja, która pozwalałaby dookreślić, gdzie powinniśmy szukać problemu oraz która tkanka emituje sygnał o bólu. Wyodrębniło się ok. 15 różnych specjalizacji skupiających się na bólu i jego leczeniu, że wspomnę tylko o neurologii, ortopedii, reumatologii, psychiatrii, podologii, fizjoterapii, chiropraktyce i akupunkturze. Ale lekarze specjalizujący się w tych działach medycyny patrzą na problem wyłącznie z perspektywy doświadczeń i wiedzy pochodzącej z ich własnego podwórka. Nie postrzegają go w szerszej perspektywie, co pozwoliłoby im zidentyfikować prawdziwą przyczynę bólu.

   Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, że odwiedzając każdego z tych specjalistów, usłyszelibyśmy rozbieżne czy wręcz sprzeczne ze sobą diagnozy. Jak to zwykłem mówić: „chirurg zawsze zaleca operację”. Dzieje się tak dlatego, że chirurdzy zostali przeszkoleni, żeby poszukiwać rozwiązania przez pryzmat chirurgii. Na tym się znają. I żebym nie został źle zrozumiany – nie jest to bynajmniej zarzut pod adresem lekarzy, ale systemu, który pozwala na to, aby zagadnienie bólu orbitowało na granicy innych dziedzin medycyny, pozbawione własnej specjalizacji.

   To, że obecna służba zdrowia nie radzi sobie z problem zdrowia, jest wypadkową dwóch czynników: powstania systemu opierającego się na rozdzieleniu specjalizacji cechujących się częściowym zrozumieniem problemu bólu oraz nieefektywnych metod jego diagnozowania – o czym więcej piszę w następnym rozdziale.


   Na szczęście ta sytuacja zaczyna ulegać zmianie.

wtorek, 29 marca 2016

BOLESNA RZECZYWISTOŚĆ

Statystyki dotyczące chronicznego bólu przytłaczają: na tę utrudniającą codzienne życie przypadłość cierpi miliard ludzi na całym świecie, w tym ok. 116 milionów dorosłych Amerykanów. Ale problem nie dotyczy wyłącznie określonej grupy wiekowej. Zdarzało mi się leczyć pacjentów w wieku od 6 do 96 roku życia. Co więcej, choroba nie wybiera – nie ma znaczenia, kim jesteś ani co dotychczas osiągnąłeś; czy jesteś sportowcem, czy większość czasu spędzasz na siedząco. Ból nikogo nie dyskryminuje. Wszyscy możemy paść jego ofiarą.

   Z tego powodu chroniczny ból trafił na drugie miejsce najczęstszych problemów, z jakimi odwiedzamy lekarza – na samym szczycie listy znajdziemy przeziębienie. W 2002 roku na leczenie przewlekłego bólu wydano 70 miliardów dolarów. W 2011 roku te koszta wzrosły do 635 miliardów, podczas gdy ogólne wydatki na służbę zdrowia wyniosły 2,2 biliona dolarów. Wychodzi na to, że te 635 miliardów to ni mniej, ni więcej, tylko 1/4 wszystkich wydatków zdrowotnych – na leczenie chronicznego bólu wydawano nieco ponad jednego dolara z czterech. Żeby sprowadzić problem do właściwych proporcji, dodam, że w tym samym czasie szacowany koszt leczenia chorób układu sercowo-naczyniowego wyniósł nieco ponad 400 miliardów dolarów.
Koszty leczenia nie odbijają się wyłącznie na grubości portfela chorego; sięgają dużo głębiej, oddziałując na ekonomię kraju. Wszechobecność problemu bólu ma kolosalny wpływ na działanie sfery biznesowej – wedle danych przedstawionych w raporcie Institute of Medicine w roku 2010 obniżona produktywność przełożyła się na straty w wysokości od 297,4 do 335,5 miliarda dolarów. Wartość finansową utraconej produktywności wyznaczają trzy szacunkowe czynniki: liczba opuszczonych dni w pracy (11,6–12,7 miliarda dolarów), opuszczone godziny (95,2–96,5 miliarda dolarów) i pomniejszona wysokość wypłat (190,6–226,3 miliarda dolarów). Kiedy porównamy to zestawienie z badaniami z 2003 roku opublikowanymi na łamach „Journal of the American Medical Association”, okazuje się, że w analizowanym przedziale czasowym straty spowodowane obniżeniem produktywności wyniosły 61,2 miliarda dolarów. Od tego czasu choroba kosztuje nas coraz więcej.
Rosnące koszty leczenia chronicznego bólu dotykają nas wszystkich. To z ich powodu wzrasta koszt ubezpieczenia społecznego i zmienia się stawka odpisów podatkowych. Cenę zwiększonych wydatków na leczenie płacą też ludzie, którzy nie cierpią na chroniczny ból. Kiedy koszty usług medycznych przekraczają wysokość składki ubezpieczeniowej, obserwujemy trzy rzeczy: rośnie nasza składka, wzrasta bezpośrednie obciążenie dla kieszeni, a stawki lekarzy maleją. Moim zdaniem problem chronicznego bólu przyczynił się w znacznym – o ile nie w decydującym – stopniu do pogłębienia obserwowalnej od kilku lat samowoli firm oferujących ubezpieczenia zdrowotne.


   Pomijając koszty finansowe, których nikt nie podaje w wątpliwość, wydaje się, że prawdziwą ceną, jaką płacimy, jest cierpienie fizyczne i emocjonalne oraz jego wpływ na nasze codzienne życie. Do mojego gabinetu trafiają osoby, które doświadczają prawdziwego bólu, i świadomość tego rozdziera mi serce. Ci ludzie unikają robienia tego, co lubią, bo ból związany z tymi czynnościami jest nie do zniesienia. Jakość ich życia znacząco spadła, a stan ten utrzymuje się niekiedy nawet 20 lat. Prawdą jest, że część pacjentów, którzy do mnie trafiają, nie leczyła się wcześniej, jednak większość zdążyła już zaliczyć wędrówkę po gabinetach lekarskich. Poddawali się kolejnym zabiegom chirurgicznym, które nie przyniosły ulgi w cierpieniu. Przyjmowali leki i stosowali terapie, które maskowały problem, ale nic ponadto. Skoro wydajemy na leczenie chronicznego bólu więcej niż kiedykolwiek wcześniej, dlaczego problem nieustannie się pogłębia? Jak obecnie radzimy sobie z bólem – i dlaczego się to nie sprawdza?

wtorek, 22 marca 2016

Sporadyczne bóle głowy

BÓLE GŁOWY to jedna z najczęstszych dolegliwości. Nie są chorobą, ale objawem, który może mieć różne pochodzenie. Około 80% kobiet i 50% mężczyzn cierpi okresowo z powodu bólów głowy.
Zależnie od czasu trwania, bóle dzieli się na:
sporadyczne
ostre
przewlekłe i nawracające.
ODMIANY I PRZYCZYNY
Sporadyczne bóle głowy

Dotykają prawie wszystkich ludzi (w wyniku infekcji, po nadużyciu alkoholu, wskutek przemęczenia itp.). Trwają one zwykle krótko, są niezbyt nasilone oraz ustępująsamoistnie lub w wyniku prostego samoleczenia. Dolegliwości te nie są powodem zgłaszania się do lekarza i nie ma potrzeby omawiania ich szerzej.