Statystyki
dotyczące chronicznego bólu przytłaczają: na tę utrudniającą codzienne życie
przypadłość cierpi miliard ludzi na całym świecie, w tym ok. 116 milionów
dorosłych Amerykanów. Ale problem nie dotyczy wyłącznie określonej grupy
wiekowej. Zdarzało mi się leczyć pacjentów w wieku od 6 do 96 roku życia.
Co więcej, choroba nie wybiera – nie ma znaczenia, kim jesteś ani co dotychczas
osiągnąłeś; czy jesteś sportowcem, czy większość czasu spędzasz na siedząco.
Ból nikogo nie dyskryminuje. Wszyscy możemy paść jego ofiarą.
Z tego powodu chroniczny ból trafił na
drugie miejsce najczęstszych problemów, z jakimi odwiedzamy lekarza – na
samym szczycie listy znajdziemy przeziębienie. W 2002 roku na leczenie
przewlekłego bólu wydano 70 miliardów dolarów. W 2011 roku te koszta
wzrosły do 635 miliardów, podczas gdy ogólne wydatki na służbę zdrowia wyniosły
2,2 biliona dolarów. Wychodzi na to, że te 635 miliardów to ni mniej, ni
więcej, tylko 1/4 wszystkich wydatków zdrowotnych – na leczenie chronicznego
bólu wydawano nieco ponad jednego dolara z czterech. Żeby sprowadzić
problem do właściwych proporcji, dodam, że w tym samym czasie szacowany
koszt leczenia chorób układu sercowo-naczyniowego wyniósł nieco ponad 400
miliardów dolarów.
Koszty
leczenia nie odbijają się wyłącznie na grubości portfela chorego; sięgają dużo
głębiej, oddziałując na ekonomię kraju. Wszechobecność problemu bólu ma
kolosalny wpływ na działanie sfery biznesowej – wedle danych przedstawionych
w raporcie Institute of Medicine w roku 2010 obniżona produktywność
przełożyła się na straty w wysokości od 297,4 do 335,5 miliarda dolarów.
Wartość finansową utraconej produktywności wyznaczają trzy szacunkowe czynniki:
liczba opuszczonych dni w pracy (11,6–12,7 miliarda dolarów), opuszczone
godziny (95,2–96,5 miliarda dolarów) i pomniejszona wysokość wypłat
(190,6–226,3 miliarda dolarów). Kiedy porównamy to zestawienie z badaniami
z 2003 roku opublikowanymi na łamach „Journal of the American Medical
Association”, okazuje się, że w analizowanym przedziale czasowym straty
spowodowane obniżeniem produktywności wyniosły 61,2 miliarda dolarów. Od tego
czasu choroba kosztuje nas coraz więcej.
Rosnące
koszty leczenia chronicznego bólu dotykają nas wszystkich. To z ich powodu
wzrasta koszt ubezpieczenia społecznego i zmienia się stawka odpisów
podatkowych. Cenę zwiększonych wydatków na leczenie płacą też ludzie, którzy
nie cierpią na chroniczny ból. Kiedy koszty usług medycznych przekraczają
wysokość składki ubezpieczeniowej, obserwujemy trzy rzeczy: rośnie nasza
składka, wzrasta bezpośrednie obciążenie dla kieszeni, a stawki lekarzy
maleją. Moim zdaniem problem chronicznego bólu przyczynił się w znacznym –
o ile nie w decydującym – stopniu do pogłębienia obserwowalnej od
kilku lat samowoli firm oferujących ubezpieczenia zdrowotne.
Pomijając koszty finansowe, których nikt nie
podaje w wątpliwość, wydaje się, że prawdziwą ceną, jaką płacimy, jest
cierpienie fizyczne i emocjonalne oraz jego wpływ na nasze codzienne
życie. Do mojego gabinetu trafiają osoby, które doświadczają prawdziwego bólu,
i świadomość tego rozdziera mi serce. Ci ludzie unikają robienia tego, co lubią,
bo ból związany z tymi czynnościami jest nie do zniesienia. Jakość ich
życia znacząco spadła, a stan ten utrzymuje się niekiedy nawet 20 lat.
Prawdą jest, że część pacjentów, którzy do mnie trafiają, nie leczyła się
wcześniej, jednak większość zdążyła już zaliczyć wędrówkę po gabinetach
lekarskich. Poddawali się kolejnym zabiegom chirurgicznym, które nie przyniosły
ulgi w cierpieniu. Przyjmowali leki i stosowali terapie, które
maskowały problem, ale nic ponadto. Skoro wydajemy na leczenie chronicznego
bólu więcej niż kiedykolwiek wcześniej, dlaczego problem nieustannie się
pogłębia? Jak obecnie radzimy sobie z bólem – i dlaczego się to nie
sprawdza?
ZOBACZ CAŁOŚĆ: Ból głowy i migrena. Porady lekarza rodzinnego >>>